''Dalsze losy Skawińskiego''

Dużo już starzec w życiu przeszedł, chociaż miał ino chłop krzepy na dalsze wędrówki. Po dopłynięciu do USA nie chciał zmieniać kolejny raz miejsca zamieszkania. Lica jego pomarszczone, śmiały się prawdziwie, kiedy tylko patrzały na poruszaną przez zbójecki wicher wodę. Ale gdy tylko statek, co to przez bałwany był unoszony przeszło dni kilka stanął w porcie, Skawiński wysiadł zeń jako jeden z pierwszych. Sądził, że tu, na obcej ziemi, przyjdzie mu żegnać tenże świat. Choć myślał: ''Przeżyłem już wiele wschodów i zachodów. Koniec mój blisko'', to na wspomnienie o Polonii był gotów zrobić wszystko, byleby spędzić tam choć chwilę. Jednakże nie dane mu było jeszcze swoich żywotów kończyć.

Mimo tego, że człowiek ten osiadł w Stanach, tęsknił jeno za Ojczyzną swoją. Dnia każdego wczytawszy się w wielgachną księgę Mickiewicza, łzy kręciły mu się w oczach. Razu pewnego nie wytrzymał tęsknoty za Polską. Wprawdzie widywał on już więcej Polaków, ale mowę ojczystą słyszał o wiele rzadziej. Na obczyźnie, bowiem czuł się niczym ptak zbłąkany w lesie, szukający gniazda swego. Postanowił, że za wszelką cenę powróci do ojczystego kraju lub chociaż spróbuje dotrzeć do Francji, bowiem tam znajdowało się jedno z większych skupisk rodaków. Nie wiedział tylko, jak by się tam dostać. Pewnego ranka przyśniło mu się, że dotarł do Francji, widział też swoją kochaną kuzynkę Jasię, która tam mieszka. Rozbudziło to myśli i rozkołatane serce jego jeszcze bardziej. Chodził po miasteczku, w którym mieszkał i pytał, pytał i myślał, tęsknił i błąkał się.

Razu pewnego udało mu się coś wreszcie wydumać. Postanowił, że uzbiera pieniędzy na to, by spokojnie na starość zobaczyć nie tyle ziemie polskie, co chociaż bratnią duszę, by poczuć zapach świeżego bochenka chleba, by posłyszeć mowę, pamiętaną przez niego tylko z lat młodzieńczych. Wiedział, że sytuacja w Polsce nie była dobra.

Nocą pracował nad oceanem jako latarnik. Za dnia zaś trudził się w miejscowej piekarni, ale chleb był jakiś inny. Pilnował się jednakże, ażeby nie stracić powierzonych mu posad.

Właściciel piekarni-człowiek majętny, dziwował się niekiedy, dlaczego Jan tyra jak wół za dnia i nocy. Razu pewnego przyszło mu do głowy zapytać, na co tak zarabia. Kiedy dowiedział się o jego ogromnym łaknieniu Ojczyzny, powiedział: ''I endow for you this trip. I don't know how missing you Poland''. Co znaczyło, że ufunduje mu ten wyjazd oraz że nie miał pojęcia, jak bardzo brakuje mu Polski. Na tę wiadomość radowaniu starca nie było końca. Począł ściskać piekarza z całej swej siły. Niestety, starzec wyjawił mu również, że nie może wrócić do kraju. Pozostały mu marzenia i wiara, że może kiedyś, jeśli zdąży...

Tak też się stało. Poczciwy Skawiński płynął z radością w sercu do swej siostry. Każdy któż ma choć odrobinę zdrowego rozsądku wiedział, że Jan nie może być pewien spotkania z nią, jednak nasz emigrant był pełen zdrowego optymizmu. Otwierały się przed nim nowe drogi w radości, wiatr porwał znowu ten liść, by dać mu wielkie szczęście, by otwierać mu nowe drogi życia z kimś, kto będzie bardzo mocno przypominał mu Ojczyznę, do której nie może wrócić.

Całą podróż Latarnik zachowywał się niespokojnie. Pragnął całym sercem powrócić, niczym Dedal do swoje Itaki. Gdy tylko ujrzał ląd, co to przez zachodzącą już Gwiazdę Dnia był pozłacany - nie wierzył. Począł uganiać się po pokładzie i pytać ludzi czy to już Europa. Odpowiadający potwierdzając jego pytanie, patrzyli na niego z wielkim zdziwieniem. Było ono spowodowane zachowaniem Jana, który z radości mało co nie wyskoczył za burtę.

Po dopłynięciu do portu, i tym razem nasz bohater wysiadł jako pierwszy. Od tej pory więcej w jego słowniku nie pojawiło się ani jedno słowo po angielsku. Całował Ziemię Polską i łzy spływały po jego pomarszczonych licach. Gdy tak witał ''swój'' kraj. Przypatrywała mu się pewna drobna staruszka. Ona także głęboko wzruszyła się, widząc jego uwznioślenie. Myślała o nim przez chwilę, potem zaś powiedziała, że mieszka w chacie, w której osiedli się inni powracający kiedyś z obczyzny ludzie. ''Jest nas pięcioro i przyjmiemy Cię z otwartymi ramionami, ponieważ też kiedyś byliśmy w podobnej sytuacji'' - powiedziała z czułym, a zarazem szczerym uśmiechem. Na te słowa stary rozpłakał się jak dziecko i pokiwał pokornie głową. I żył tak ze swoimi towarzyszami przez długie lata. Czasem myślał: ''Jest mi tu tak wspaniale, że nie wyobrażam sobie, jak dobrze może być u Boga''. Z bólem wspominał tęsknotę za Ojczyzną, a z radością i miłością patrzał na każdego Polaka, jakiego by nie spotkał.

Dnia pewnego otworzył swą książkę. Miał bowiem chęć powrócić do dawnych czasów. Otworzył. Czytając słowa: ''Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto Cię stracił.'' Jeszcze bardziej rozumiał ich sens. A ołówkiem dopisał do tych słów ''(...) i kto do ciebie po latach powrócił.'' Miał już wokół siebie wspomniane w ''Panu Tadeuszu'' pagórki leśne, łąki zielone, szeroko nad błękitnym Niemenem rozciągnione, tyle że jednak inne. Siostry wprawdzie nie odnalazł, jednak odnalazł przyjaciół, a przede wszystkim nie musiał już tylko czytać książek po polsku, ale mógł też rozmawiać po polsku.

Aniela Zabielska klasa IIA
Publiczne Gimnazjum